środa, 10 kwietnia 2013

Epilog

 Barcelona, Hiszpania 2018 rok
Śmierć jest nieodłączną częścią ludzkiego istnienia. Każdy człowiek rodzi się, aby umrzeć. Matka Chiary zmarła pięć lat temu. Włoszka do dzisiejszego dnia pamięta ten dzień. Uroczysta msza w kościele w Neapolu, spotkanie z całą rodziną, kondolencie... wreszcie spotkała swoje rodzeństwo. Kto był wielkim nieobecnym? Diego La Scozarri. Eh, trzeba mieć tupet, żeby nie przyjść na pogrzeb własnej żony. Zaraz po uroczystości wszyscy udali się na cmentarz, a później na tak zwaną stypę. Chiara nie usiedziała tam dłużej, niż dwie godziny. Po upływie tego czasu przeprosiła wszystkich, powiedziała, że źle się czuję i razem z Cesc'iem opuściła lokal. 
Zaraz po przyjeździe do rodzinnego domu upadła na łóżko i po raz kolejny płakała w poduszkę przez kilka godzin. Przez cały ten czas Fabregas nie odstępował jej na krok. Leżał obok, mocno przytulając i całując w czoło i ramię. Chiara straciła jedyną osobę w swoim życiu, która ją wspierała, nie oceniała i co najważniejsze - kochała. 
,,Czas leczy rany" - święta prawda, pomyślała teraz. Wciąż tęskniła za matką, ale wie, ze tam, an górze spogląda na nią z uśmiechem i wciąż wspiera. Chiara zamknęła album, wstała z fotela i odłożyła go do półki. Właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Odczekała kilka sekund, wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się sama do siebie i zeszła na parter. 
- Heej! - zawołała Lorena, kiedy szatynka otworzyła drzwi. Wpadły sobie w ramiona, w końcu nie widziały się od... tygodnia. Zaraz za jej przyjaciółką do domu wszedł Marc, trzymając na rękach trzyletniego synka - Pedro. Malec był ubrany w czarne, wygodne spodenki, koszulkę FC Barcelony, a na głowie miał czapkę z daszkiem. Chiara nie mogła się nadziwić, jak bardzo był podobny do tatusia. Miał oczy, nosek i kolor włosów Marca. Jedyne, co odziedziczył po Lorenie to szczery, szeroki uśmiech. 
- Jejku, nareszcie! - zawołała Chiara. - Już nie mogliśmy się was doczekać. - dodała całując Marca i Pedro w policzek. - Chodźcie do ogrodu. W końcu udało mi się namówić Cesca, żeby zaczął udzielać się w kuchni. - parsknęła śmiechem. 
- W końcu. - Marc przewrócił oczami. - W twoim stanie, już nie możesz wykonywać tylu... czynności co kiedyś. - uśmiechnął się idąc z Pedro przez cały dom. W końcu dotarli do szklanych drzwi prowadzących na taras. Zza drzew wyskoczył Francesc Junior, który próbował dogonić ojca i spryskać go pistoletem z wodą. Hiszpan złapał go z tyłu i wysoko podniósł, obaj zaczęli się głośno śmiać.
- Popatrz, kto w końcu przyszedł! - zawołał i zaczął naśladować dźwięk samolotu biegnąc w ich kierunku. 
- Przepraszamy za spóźnienie, ale mały chciał koniecznie wziąć kilka rzeczy, żeby pokazać Francescowi. - oznajmiła Lorena, siadając obok Chiary. 
- Dobra, chłopaki. Lećcie się bawić. My chwile porozmawiamy i zaraz do was przyjdziemy. - odparł Marc podając synkowi plecak z reprezentacją Hiszpanii. Chłopcy w mgnieniu oka znaleźli się na małym boisku za ogrodem. Cesc podszedł do żony, objął ją i pocałował w skroń. 
- Wybraliście już imię? - zapytała Lorena nie przestając się uśmiechać.
- Gracia. - odparł Cesc. Klęknął obok Chiary, pocałował ją w brzuch, a zaraz potem usiadł na swoim miejscu. 
- Czekaj, czy nie tak miała na imię twoja mama? - zapytał Marc, popijając lemoniadę. Chiara z uśmiechem na twarzy kiwnęła głową. W tym momencie Francesc i Pedro przybiegli z piłką. 
- Tatuś... - sapnął Pedro ciągnąc Marca za spodnie.
- Tatko.. pogracie? - zapytał Francesc szczerząc się. Cesc i Marc ulegli w końcu synkom. Wstali z krzeseł i razem z nimi popędzili na mini boisko. 
Chiara i Lorena przechadzały się dookoła grających chłopców. W tym momencie czuły się jak najszczęśliwsze kobiety pod słońcem. Miały po dwadzieścia cztery lata, wspaniałych mężów, dzieci, prace i siebie nawzajem. Po powrocie do Barcelony okazało się, że Victor został skazany na dwa lata więzienia, Daniella wróciła do domu, a FC Barcelona została niezmieniona. Wszyscy wciąż się przyjaźnili, byli głodni zwycięstwa, a energia ich wprost rozpierała. Mimo upływu tylu lat, wciąż grają razem i się przyjaźnią, tym samym wychowując kolejne pokolenie młodych i zdolnych piłkarzy Dumy Katalonii.
~*~
Od autorki: No, to... to by było na tyle. Nie chciałam pisać nic więcej, resztę pozostawiam Waszej wyobraźni. Obiecałam happy end, więc jest. Z całego, całego, całego mojego serducha chciałabym podziękować Wam wszystkim, dziewczyny, za to, ze byłyście ze mną przez te cztery miesiące, śledziłyście losy bohaterów i komentowałyście. Dziękuję za wszystkie słowa krytyki i pochwały. Nawet nie wiecie, jakiego daje to kopa do dalszego tworzenia. Teraz znajdziecie mnie na tu-me-ayudas, a niedługo ruszam z que-me-amas oraz z que-no-es-adios. Zapraszam do zapoznania się z bohaterami, a niedługo powinien pojawić się zwiastun que-me-amas. Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny na tym blogu. Muszę przyznać, ze bardzo mi trudno pożegnać się z Cesc'iem i Chiara, ale tak to już jest. Coś musi się skończyć, aby coś mogło się zacząć. Jeśli któraś chciałaby być informowana o rozdziałach na pozostałych blogach, proszę o zapisy tutaj. Pozdrawiam, Laurel!

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 10

Barcelona, Hiszpania 2013 rok
Lorena nie mogła... nie umiała dochować tej tajemnicy. Ojciec Chiary będzie musiał jej wybaczyć, ale po prostu nie mogła. Chiara była dla niej taka dobra, była jej prawdziwą przyjaciółką, nie mogła narażać ich relacji, ponieważ dopiero co się poprawiły. Powolnym, lecz zdecydowanym krokiem podeszła do przyjaciółki.
- Chiara... - szepnęła łapiąc ją za ramię, aby się odwróciła. Dziewczyna oparła się o blat i spojrzała na blondynkę, która przygryzała wargę i próbowała się nie trząść.
- Co się stało? - zapytała patrząc jej w oczy. Włoszka wzięła głęboki oddech, a jej słowa same popłynęły.
- Dzwonił twój tata i powiedział, że.. - wypuściła powietrze próbując zebrać w sobie siły. - Twoja mama miała wylew i jest w szpitalu. - dodała mrużąc oczy. Czuła się, jakby wyjawiła właśnie tajemnicę strefy pięćdziesiąt jeden albo informacje o śmierci Kennedy'iego.
- Co ?! - krzyknęła. - O Boże! mama ! - łzy zaczęły jej płynąć po policzkach, cała zaczęła się trząść. - Muszę wracać do domu. - sapnęła i szybko pobiegła do sypialni. Wyciągnęła walizkę spod łóżka, zaczęła wrzucać do niej co popadło, co miała pod rękę.
- Chiara, twój ojciec prosił żebym ci tego nie mówiła! - zawołała Lorena biegnąc za nią. - Nie możesz jechać i nas wszystkich tutaj zostawić.
- Lori, nie rozumiesz ?! - odwróciła się w jej stronę nie przestając pakować rzeczy. - To jest moja mama ! - dodała.
- To porozmawiaj chociaż z Fabregasem. - poprosiła klękając obok przyjaciółki.
- Zadzwoń do niego, ja muszę się śpieszyć. - odparła. - Jezu, a co jeśli nie dojadę, a ona umrze ? - zapytała i znów zaczęła się trząść. Lorena przytuliła ją mocno i pocałowała w czoło. 
- Jedź, jedź. Pogadam z nim. - wyszeptała jej we włosy. Kiedy sobie pomyślała, że to miałaby być jej matka serce podskoczyło Lorenie do gardła. 
~*~
Piłkarze wchodzili do szatni po treningu. Jeden rzucił koszulką w szafkę, drugi w całym stroju poszedł pod prysznic, trzeci i czwarty wariowali. Cesc stanął przed szafką i już chciał zacząć się rozbierać, kiedy zadzwonił jego telefon. Wygrzebał go ze skórzanej kurtki wiszącej wewnątrz szafki i zobaczył nieznany numer. Czyżby to znowu Daniella próbowała się z nim skontaktować? Właśnie na to się przygotowywał, jednak usłyszał ten dziewczęcy, wysoki głos, który nadawałby się do śpiewania w operze.
- Cesc ? - zapytała Lorena.
- Tak, tak. Coś się stało? - westchnął siadając i rozwiązując sznurówki butów.
- Chiara kazała ci przekazać, że wyjeżdża. Jej mama miała wylew i... Cesc? Jesteś tam? - ale on jej już nie słuchał. Siedział i gapił się w podłogę szatni. Czy ona mu właśnie powiedziała, że Chiara wyjeżdża? To są chyba jakieś żarty! Nie mogła mu tego zrobić. Dopiero co, wszystko zaczęło się układać. Nie pozwoli jej na to.
- Gdzie ona jest? 
- Chiara ? Zapewne już na lotnisku. - oznajmiła. - Cesc! Nie słyszałeś co mówiłam ? Ona musi jechać! Jej matka miała wylew, nie wiadomo czy żyje! Nie martw się, ona wróci! - mówiła do telefonu, starając się, żeby jej głos był opanowany i spokojny. Cesc rozłączył się i zaczął biec. Taak... zapomniał, że miał rozwiązane sznurówki i poleciał jak długi na korytarzu. Wypowiedział kilka niecenzuralnych słów i zaczął je wiązać.
- Ej,ej,ej. Stary, co się stało? - podbiegł do niego Gerard w samym ręczniku.
- Chiara wyjeżdża. A raczej już wyjechała. - syknął. Zawiązał buty i ruszył korytarzem do wyjścia. Pchnął drzwi główne, po czym pobiegł na ulicę, łapiąc taksówkę. Serce zachowywało się, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Kierowca zmarszczył czoło na jego widok. W końcu nie codziennie widzi się sławnego piłkarza w stroju treningowym jadącym taksówką. - Lotnisko. - poprosił i zapiął pasy. 
Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Wystrzelił z pojazdu jak z procy i ledwo zdążył się zatrzymać przed jednym z biurek, za którym siedziała wysoka, szczupła blondynka w kusej spódniczce. 
- W czym mogę pomóc? - zapytała, uśmiechając się kokieteryjnie.
- Samolot do Włoch, do Neapolu. - wysapał łapiąc oddech.
- Właśnie wystartował. - odparła.
- Proszę go zatrzymać. - ułożył ręce jak do modlitwy. - Błagam panią.
- Przykro mi, ale to już niemożliwe, naprawdę. - westchnęła, udając, że ja to smuci.
-  Kobieto, nie rozumiesz ?! - uderzył pięścią w biurko. - W tym samolocie jest dziewczyna, którą kocham i nie wiem, czy ją jeszcze zobaczę! - krzyknął tak głośno, że ludzie w całej sali patrzeli na niego jak na wariata.
- Proszę stąd odejść, albo zawołam ochronę. - oznajmiła. Cesc po raz kolejny uderzył pięścią w blat, wykrzyczał jakieś przekleństwa i wyszedł. Przed lotniskiem spojrzał na czyste niebo, po którym właśnie leciał jeden z samolotów. 
Chciało mu się wrzeszczeć, płakać... miał też wielka ochotę uderzyć kogoś, ale nie wiedział do końca kogo. Piechotą wrócił na stadion, w końcu zostawił w szatni wszystkie swoje rzeczy.
~*~
Chiara wchodzi do jego domu. Stawia walizki obok schodów. Woła go, ale on nie schodzi. Zamiast niego, powolnym, pewnym siebie krokiem schodzi Daniella, owinięta w białe, jedwabne, cienkie prześcieradło. 
- Co tutaj robisz? - syczy Chiara.
- A jak myślisz? Wyjechałaś, a Cesc od razu przyszedł do mnie. Jesteś naiwną smarkulą. - odpowiada jej z uśmiechem przepełnionym triumfem, po czym idzie do kuchni. 
Obudził się łapczywie wciągając powietrze do płuc. Rozejrzał się dookoła. Była noc, leżał w swoim łóżku. Sam. Jaka ulga, pomyślał. Przez resztę poprzedniego dnia nie wiedział co ze sobą zrobić. Dzwonił do Chiary chyba z milion razy, Pique proponował mu, żeby poszli na piwo, ale on chciał pobyć sam i przemyśleć wszystkie sprawy. Rozumiał, że jej matka była chora, ale nie mogła do niego chociaż zadzwonić? Tak, zrobiła to Lorena, ale to go nie uspokoiło. Panicznie bał się, że mogę ją stracić. Trzy lata temu popełnij największy błąd w swoim życiu i nie pozwoli, żeby kolejny raz żyli bez siebie. Wieczorem zamówił bilet i o ósmej rano ma samolot. Tym razem nie odpuści. Zaufanie i moc polegania na drugiej osobie, to podstawy związku. Poleci do niej i będzie podporą dla Chiary nawet w najtrudniejszych chwilach. Na tym polega jego rola.
Przez całą noc nie mógł zasnąć. Chodził po domu w tę i z powrotem. Kiedy zegar wybił szóstą rano zaczął się pakować. Przewiesił torbę przez ramię, wyszedł z domu, upewniając się, że wszystko pozamykał, po czym wsiadł do wcześniej zamówionej taksówki. Po kilkunastu minutach był już na miejscu. Kiedy podszedł do biurka, aby załatwić wszystkie formalności, ta sama pracownica, co poprzedniego dnia była mocno zdziwiona, jak bardzo jest opanowany, przynajmniej jak bardzo starał się wyglądać na opanowanego, bo w środku wszystko mu się wywracało. Wszedł do samolotu, zajął swoje miejsce i spojrzał w okno. Niedługo będę przy tobie, Chiaro, mówił w myślach, aż zapadł w głęboki sen.
~*~
Od kilkunastu dobrych godzin leżała przy łóżku matki opierając się policzkiem o jej bladą, żylastą dłoń. Kiedy przestąpiła próg jej pokoju ojciec spojrzał na nią, jakby zobaczył ducha.
- Co ty tutaj robisz?! - zapytał bulwersując się.
- To moja matka ! Nie miałeś prawda mi o tym nie mówić ! Kocham ją! - odpowiedziała. Z ojcem nigdy nie miała takiego dobrego kontaktu jak z mamą, która wierzyła w nią i zawsze wspierała, a teraz ? Leżała bezwładnie w łóżku, na białej pościeli, a jej kruczoczarne loki były rozrzucone wokół drobnej, bladej twarzy. Wyglądała jak czterdziestoletnia królewna śnieżka, obok łóżka której siedział wielki, obleśny krasnolud. Nigdy nie mogła, a raczej nawet nie próbowała zrozumieć dlaczego jej piękna mama, o złotym sercu wyszła za takiego człowieka. Był od niej piętnaście lat starszy, gruby, z zarostem na pół twarzy i zapadniętymi policzkami. Wyglądał jak chodząca śmierć. I co z tego, że był jej ojcem? Nigdy nie okazywał jej miłości, nie cieszył się z jej sukcesów. Teraz ledwo żywa starała się nie zasnąć przy łóżku swojej ukochanej rodzicielki.
- Mamo, proszę... - jęknęła nie mogąc powstrzymać kolejnej rzeki łez. Wczoraj miała wyrzuty sumienia, że osobiście nie powiedziała wszystkiego Cesc'owi, modliła się, żeby zrozumiał, w końcu to była jej mama.
- Przestań już jęczeć, przecież i tak cię nie słyszy. - syknął Diego spoglądając z obrzydzeniem na kobietę, w której ciało były wpięte różnego rodzaju rurki. Chiara prychnęła ze złością i wstała podchodząc do niego.
- Czy ty kiedykolwiek nas kochałeś ?! - krzyknęła. - Jesteś zwykłym śmieciem, którego grzechem jest nazywać ojcem! - spoliczkowała go. Myślała, że tego pożałuje, ale tak nie było. W środku była tak szczęśliwa... w końcu udało jej się postawić temu tyranowi. Co prawda nigdy nie znęcał się nad nimi fizycznie, ale za to psychicznie jak najbardziej. Wielokrotnie uświadamiał całej rodzinie, jak bardzo są beznadziejni. - Smaż się w piekle, a teraz wynoś się ! - dodała.
- Nie pozwalaj sobie ! - wstał odrzucając gazetę na bok. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a jego brzuch zajmował dość dużą część szpitalnej sali. - Jestem twoim ojcem, trochę szacunku! - dodał zamachując się, jednak ona skoczyła w tył.
- Wymagasz ode mnie szacunku? - parsknęła głośnym śmiechem. - Kpisz sobie? Nikt nigdy nie poniżał mnie tak jak ty! Nie kochałeś nas, uważałeś, że to tylko i wyłącznie obowiązek. Mama zmarnowała sobie życie przez ciebie! - krzyknęła.
- Ty niewdzięczna smarkulo ! - wrzasnął i pchnął ją na drzwi, które w tym samym momencie otworzyły się. Chiara poczuła, że ktoś ją podtrzymuje. Spojrzała na rękę - doskonale znała te tatuaże.
- Cesc. - uśmiechnęła się szeroko wtulając się w Hiszpana. - Co tutaj robisz?
- A jak myślisz? - pocałował ją w czoło. Spojrzał na mężczyznę sapiącego parę metrów od niego. - A to kto? - zapytał.
- Śmieć, mylnie nazywanym moim ojcem. - syknęła.
- Chciałbym powiedzieć, że miło pana poznać, ale jednak zrezygnuję. - odparł Fabregas. - Mógłby pan opuścić ten pokój? - zapytał grzecznie.
- Nie możesz mnie stąd wyrzucić, to moja żona. - uśmiechnął się półgębkiem.
- Chce się pan założyć, że wezwę policję i skorzystam z tego, że jestem sławny? - podniósł lekko brwi odsuwając się z Chiarą od drzwi. Jej ojciec burknął coś pod nosem, po czym wyszedł. Włoszka przez kilka sekund stała jak słup soli wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Diego. - Wszystko dobrze ? - zapytał po chwili niepewności.
- Tak,a le powiedz mi... jak ty się tutaj tak szybko znalazłeś?
- Wsiadłem w samolot i jestem. - pocałował ją w skroń. - Nie mogłam cię znowu stracić, jesteś dla mnie wszystkim. - uśmiechnął się.
- Kocham cię. - jęknęła ledwo powstrzymując łzy, po czym wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie w usta. 
~*~
Musiała, nie miała innego wyboru. Po tym, jak powiedziała Chiarze o wylewie jej matki miała potworne wyrzuty sumienia, w końcu Diego prosił ja żeby nie mówiła o niczym przyjaciółce, ale nie rozumiała dlaczego w ogóle do niej zadzwonił. Po wyjeździe Chiary zadzwoniła do Cesc'a, żeby mu o wszystkim powiedzieć, żeby nie martwił się o nią, ale on - impulsywny zawsze musi mieć coś do powiedzenia w każdej sprawie. Nic do niego nie miała, ale nie zapomni tego, co zrobił Chiarze, nigdy nie zapomni.
Lorena siedziała w mieszkaniu i nie wiedziała co ze sobą zrobić. W szafce nocnej szatynki znalazła kilka własnoręcznie zrobionych skrętów, więc usiadła na balkonie i zaczęła powoli wypalać jeden z nich. Nigdy nie pochwalała zachowania przyjaciółki, ale... jeden jeszcze nikomu nie zaszkodził. Po kilku minutach usłyszała dzwonek do drzwi. Wzdrygnęła się, to na pewno Victor. Całe jej ciało zostało w mgnieniu oka sparaliżowane. Powoli wstała z zimnego betonu i poszła w stronę drzwi.
- Kto tam? - zapytała niepewnie.
- Marc. - usłyszała trochę rozbawiony głos. Odetchnęła z ulgą i otworzyła drzwi.
- Cześć. - uśmiechnęła się.
- Hej, jest Chiara? - zapytał.
- Nie, to trochę długa historia, więc może wejdziesz. - parsknęła otwierając je bardziej. Chłopak wszedł do środka i runął na kanapę łapiąc za pilota. Jak widać czuł się jak u siebie w domu.
- Napijesz się czegoś? - lekko podniosła brwi czekając na odpowiedź.
- Może być kawa. - odparł. Lorena zniknęła na chwilę w kuchni. Zaparzyła kawy, po czym wróciła do chłopaka, który oglądał jakiś mecz. Podała mu jeden z kubków siadając obok.
Opowiedziała mu o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin. Za każdym razem, kiedy czekała te kilka nieszczęsnych sekund na jego chociażby kiwnięcie głowy, żeby kontynuowała serce zaczynało bić jej szybciej. Na początku nie wiedziała co takiego Chiara w nim widzi, ale cieszyła się, że są tak dobrymi przyjaciółmi. Umiał słuchać, każda dziewczyna chciałaby wypłakać się na jego ramieniu, był po prostu kochany.
Nie zdawała sobie sprawy, ze temat Chiary zakończył się kilka dobrych godzin temu, a oni pili już trzeci kubek kawy. Opowiadała mu o swojej rodzinie, o sprawie z Victorem, a on tak po prostu... słuchał, a czasem nawet wyrażał swoje opinie. W tym momencie była prze szczęśliwa, ze to właśnie on siedzi przy niej.
- Jest już późno. - westchnął. - Będę się zbierał.
- Nie. - uśmiechnęła się leniwie. - Zostawisz maleńką, bezradną dziewczynę, żeby siedziała sama, po ciemku w mieszkaniu z balkonem? - zapytała marszcząc czoło. Marc kilka razy się pokiwał, poprzewracał oczami, myślał, aż w końcu stwierdził, że nie i usiadł z powrotem.
- Wiesz, nigdy nie podejrzewałem, że możesz być taką fajną osobą. - prychnął, tak jakby od niechcenia.
- A co? Sądziłeś, że jestem pustą, rozpieszczoną dziewczynką? - uniosła brwi.
- No nie, tylko, no... po tym co zrobiłaś, to wiesz. - chciał uniknął jej wzroku. - Przepraszam, nie chciałem znowu zaczynać tego tematu. -dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Kiedy wracasz do Włoch?
- Nie wiem, na razie mi się nie spieszy. Tu mi dobrze. - uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej tym samym. Mijały kolejne minuty, a Lorena robiła się coraz bardziej śpiąca. Położyła łokieć na kanapę oparła się o niego i powoli zamykała oczy. Marc odwrócił wzrok od telewizora i spojrzał na nią. Była taka śliczna, drobna, bezbronna. Sięgnął po pilot, wyłączył telewizor, przez co w pokoju zapadły egipskie ciemności. Podniósł ją i razem z Loreną położyła się na kanapę, tak, że leżał na jej krawędzi, żeby Włoszka nie spadła. Odsłonił pojedyncze pasmo jasnych włosów z jej twarzy i mimowolnie się uśmiechnął. Przybliżył się na kilak centymetrów, po czym pocałował ją w czoło. Do tego czasu jedyną kobietą w jego życiu była piłka, ale czuł, że to się zmienia. Dzięki tej rozmowie zrozumiał Lorenę i jej czyny - te dobre i te złe.
~*~
Od autorki: Uff, no to ostatni rozdział za nami. Coś ostatnio rozleniwiłyście się z komentarzami. Pod rozdziałem 8 było ich aż 30, a pod poprzednim? 16. Na tu-me-ayudas pod pierwszym było ich 19, a pod drugim jest zaledwie 7, kolejny rozdział dodam tam jak będzie 15, więc brać się do roboty!. Ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie i jestem z niego zadowolona, mam nadzieje, ze Wy też. Dużo się w nim wyjaśniło i zaczęłam nowy wątek. Epilog pojawi się, jeśli zobaczę tutaj 20 komentarzy. Wiem, jestem straszna, ale każda opinia, to taki kop i energia jeśli chodzi o twórczość. Zapraszam również na cielo-grande, gdzie pojawili się bohaterowie. I mam jeszcze prośbę. Jeśli ktoś chce być powiadomiony o prologu, jak i kolejnych rozdziałach na que-me-amas to proszę zgłaszać się pod tym postem. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.